sobota, 12 czerwca 2010

Horace McCoy: Czyż nie dobija się koni? - egzystencjalna zbrodnia


Na plaży w Hollywood rozpoczyna się morderczy maraton taneczny. Ściągają na niego młodzi ludzie żądni sławy i 1000-dolarowej nagrody. Niektórym wystarczy tylko miejsce do spania i darmowe posiłki. Trwa Wielki Kryzys, jest rok 1935. W takich okolicznościach rozgrywa się pierwsza amerykańska powieść egzystencjalna.

Maraton taneczny

Założenie tej noweli wydaje się dziś nieprawdopodobne, jednak nawiązuje do autentycznej w tamtych czasach tradycji maratonów tanecznych. Impreza taka nie polegała na podziwianiu umiejętności tanecznych uczestników, chodziło o wytrzymałość. Tańczono, czy raczej poruszano się, nawet przez 3 miesiące non stop (maksymalny czas trwania maratonu wynosił 2500 godzin)! Żądni wrażeń widzowie przychodzili, by oglądać skrajnie wyczerpane pary, które stopniowo odpadały z rywalizacji. Zasady były następujące: tańczyło się godzinę i pięćdziesiąt minut, po czym następowała 10-minutowa przerwa na wypoczynek. W czasie tej przerwy można było spać, opatrywać nogi, jeść, golić się itp. Turniejowi towarzyszyli sędziowie, którzy kontrolowali czy zawodnicy się poruszają (w regulaminowym czasie nie wolno było się zatrzymywać), pielęgniarze i pielęgniarki oraz lekarz. Maraton odbywał się w dużym drewnianym budynku ustawionym na palach obok molo. Do rywalizacji wystartowały 144 pary. Na zwycięską czekała nagroda główna – 1000 dolarów (w owych czasach ogromna suma), na wszystkich uczestników sława i możliwość nawiązania kontaktów ze światem filmowym – gwiazdy filmu często gościły na widowni.

Główni bohaterowie to Robert Syverten, młody chłopak próbujący wkręcić się do filmu jako statysta (choć marzy mu się reżyseria) i Gloria Beatty, która przyjechała tu w poszukiwaniu sławy. Poznają się przypadkiem na ulicy i Gloria namawia Roberta do udziału w maratonie. Oto jak Robert opisuje dziewczynę: Była zbyt jasną blondynką, za drobnej budowy, i wyglądała za staro. Gustownie ubrana mogłaby się wydać atrakcyjna, ale nawet wtedy nie nazwałbym ją ładną.

Od początku wiemy, że Robert zabije Glorię. Narracja wspomnienia o maratonie tanecznym przeplatana jest aktualnymi wydarzeniami – rozprawą sądową, na której na Roberta zostaje wydany wyrok za zamordowanie Glorii. Tytuł każdego rozdziału to fragment sentencji sądu.

Pierwsze słowa drugiego rozdziału brzmią: Cóż mogłem powiedzieć? Wszyscy ci ludzie wiedzieli, że ją zabiłem; a jedyna osoba, która mogłaby mi pomóc, też nie żyła. Obrońca zdaje sobie sprawę z winy Roberta: Ten chłopak przyznaje, że zabił dziewczynę, ale robiąc to wyświadczył jej tylko przysługę...

Egzystencjalny kryminał

Zawiązanie fabuły jest więc jednocześnie jej rozwiązaniem. Wiemy już jak to się skończy, ale nie o to chodzi. Chcemy się dowiedzieć, jak doszło do zbrodni. Co doprowadziło tych młodych ludzi do takiego dramatu? Dlaczego Gloria, która miała przed sobą całe życie, prosiła, by ją zabić? Na te pytania odpowiedzą nam sami bohaterowie.

Powieść skonstruowana jest jak dobry kinowy kryminał. Nieprzypadkowo – Horace McCoy po jej sukcesie stał się znanym scenarzystą filmowym, a w 1967 (już po śmierci autora) na podstawie powieści Sydney Pollack nakręcił znakomity obraz z Jane Fondą w roli Glorii.

Krytycy często nazywają Czyż nie dobija się koni? amerykańską odpowiedzią na francuski egzystencjalizm. Rzeczywiście, nad opowieścią od początku unosi się widmo śmierci i bezsensu ludzkiego istnienia. Robert, poznając Glorię, już od początku wie, że będzie miał z jej powodu kłopoty. Dziewczyna miała trudne życie. Dzieciństwo na prowincji, wychowywana przez wuja i ciotkę (wuj się do mnie przystawiał), nieudany związek z syryjskim sprzedawcą parówek (sic!), statystowanie w czterech filmach, próby samobójcze (zażyłam truciznę), pobyt w poprawczaku. Gloria chce zostać gwiazdą filmową, ale ciągle mówi o śmierci. Dlaczego ci wszyscy bardzo mądrzy uczeni zawsze tylko kombinują, jak by przedłużyć życie, a nie wynajdą miłych sposobów skończenia z sobą. Na świecie musi być cholernie dużo ludzi takich jak ja, którzy chcą umrzeć, ale nie mają odwagi.

Poglądy Glorii przysparzają jej wielu wrogów. Podczas maratonu poznają młode małżeństwo Ruby i Jamesa Batesów. Ruby jest w ciąży. Gloria namawia ją do jej usunięcia. Próbuje ją przekonać, że posiadanie dziecka, kiedy się nie ma pieniędzy na jego utrzymanie, to głupota i działanie na szkodę samego dziecka. Robert musi perswadować Glorii, aby przestała wywierać zgubny wpływ na niepewną swojej przyszłości Ruby.

Parada sponsorów i ekstremalnych doznań

W imprezie ważną rolę odgrywają prywatni sponsorzy. Oni to finansują (w zamian za reklamę) ubrania i buty tańczącym - zwłaszcza buty szybko się niszczą. Oni też fundują nagrody pieniężne w różnych konkurencjach. Jedną z takich „atrakcji”, mających przyciągnąć większą publiczność, jest gonitwa wokół wymalowanego na parkiecie okręgu. Codziennie przez 15 minut odbywa się morderczy bieg, w wyniku którego jedna para odpada z maratonu.. Podczas maratonu tanecznego widownia nie bywa przygotowana na silne wrażenia. Jeśli coś się wydarzy, nastrój podniecenia ogarnia ją natychmiast. Pod tym względem maraton taneczny przypomina walkę byków.

Maraton jest tak wyczerpujący dla organizmu, że tancerze w ciągu należnych im 10-minutowych przerw natychmiast zasypiają, by choć odrobinę zregenerować siły. Budzi się ich przystawiając pod nos butelkę z amoniakiem lub wrzucając do balii z zimną wodą. Potrząsanie już nie skutkuje.

Dzieje się tu wiele ukrytych spraw. Komuś puszczają nerwy i bije swoją partnerkę. Policja aresztuje poszukiwanego za morderstwo. Dziewczyny uprawiają seks z organizatorami, przyprawiając rogi swoim partnerom. Ktoś się w kimś zakochał, ktoś kogoś porzucił. Pomysłowy organizator maratonu Socks wpada na pomysł, by zaaranżować ślub. Para, która zdecyduje się wstąpić w związek małżeński podczas maratonu, dostanie 100 dolarów i upominki od sponsorów.

Dzięki tym sensacjom maratonem interesuje się prasa, zwabiając na plażę coraz więcej widzów. Ale nie tylko ich, pojawiają się również przedstawicielki Macierzyńskiej Ligi Obrony Moralności, które domagają się zamknięcia konkursu, gdyż jest wulgarny, poniżający i wywiera zgubny wpływ na naszą społeczność.

„Świętoszkowate” panie doprowadzają do szału Glorię, która uczestniczy w spotkaniu z organizatorami. Oskarża je o fałszywą moralność i brak właściwego podejścia do młodzieży. Kobiety krytykują seksualne rozpasanie młodych ludzi, a same nie potrafią uświadomić swoich córek, które potem wyganiają z domu, gdy zajdą w ciążę z przypadkowym partnerem. Gloria nie przebiera w słowach: Wasza Liga Moralna i wasze cholerne kobiece kluby pełne są wścibskich starych babsztyli, którym od dwudziestu lat nikt porządnie nie dogodził. Dlaczego nie wyjdziecie czasem z domu, wy staruchy, i nie zapłacicie komuś, żeby was zerżnął. Tego właśnie wam brakuje...

Gloria popada ze skrajności w skrajność, dodatkowo wyczerpując psychicznie Roberta, który marzy tylko o tym, żeby się to wszystko skończyło i żeby po 36 dniach spędzonych w budynku wyjść wreszcie na światło dzienne, odetchnąć świeżym powietrzem. Staruszka kibicująca parze (dzięki niej Robert i Gloria zyskali sponsora), pani Layden, tak mówi o Glorii: To zły człowiek i złamie ci życie. (...) Jest zgorzkniała. Nienawidzi wszystkich i wszystkiego. Jest zła i niebezpieczna. Gloria popada w coraz bardziej desperacki nastrój. Nie cieszy jej nawet spotkanie z przedstawicielem browaru – sponsora pary – który chce załatwić im udział w reklamie. Robert widzi w tym szansę na zaistnienie w przemyśle filmowym. Marzy mu się reżyseria filmów krótkometrażowych, społecznych, o zwykłym życiu.

Tuż po ślubie jednej z par dochodzi do tragedii: w wyniku strzelaniny ginie mężczyzna i przypadkowy przechodzeń – pani Layden. Staje się jasne, że impreza zostanie zamknięta przez policję. Socks zwołuje zebranie uczestników i decyduje, że nagrodę główną podzieli się pomiędzy wszystkie pozostałe w konkursie pary – wypada po 50 dolarów na osobę.

Maraton zakończony. Zawodnicy wychodzą z budynku. Gloria i Robert idą na molo. Będzie to ich ostatnia rozmowa, zakończona strzałem w głowę Glorii.

Mam zamiar zeskoczyć z tej karuzeli. Kończę z całym tym śmierdzącym interesem - mówi Gloria. Prosi Roberta o „uwolnienie jej od udręki”. Podaje mu damski pistolet: Weź go i wyręcz Pana Boga.

Znaczenie tytułu powieści

W tej chwili Robert przypomina sobie pewne wydarzenie ze swojego dzieciństwa. W czasie wakacji u wujostwa, ukochana klacz jego wuja złamała nogę. Wuj bierze strzelbę i płacząc z żalu dobija konia. Tłumaczy chłopcu, że to był akt największego miłosierdzia (...) To był jedyny sposób uwolnienia jej od udręki.

Po zabiciu Glorii Robert zostaje pojmany przez policję. Policjant pyta go, dlaczego to zrobił. Prosiła mnie o to. – Nie miałeś żadnego innego powodu? – A czyż nie dobija się koni?

Robert zostaje skazany na karę śmierci.

Podsumowanie

Czyż nie dobija się koni? to wstrząsająca, pełna dramaturgii powieść. Absurdalny gigantyczny maraton taneczny jak w soczewce skupia problemy Ameryki lat 30. Brak perspektyw i bezrobocie z jednej strony, ostentacyjne bogactwo z drugiej, fałszywą mieszczańską moralność i bezpruderyjność, kult cielesności młodych. To również kamyczek do dyskusji o prawie człowieka do podjęcia ostatecznego wyboru pozbawienia się życia.

Cytaty pochodzą z wydania: Itaka, Poznań 1994, przekład Zofia Zinserling. Zdjęcie: kadr z filmu w reż. Sydneya Pollacka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze wpisy (ostatnie 30 dni)