wtorek, 31 sierpnia 2010

Janosch: Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny – omówienie


Najlepsza książka o Górnym Śląsku. Najbardziej dosadna, brutalna, gorzka i ironiczna, ale przy tym przepełniona miłością do tej ziemi oraz czarnym jak węgiel humorem.

Janosch, czyli Janusz

Janosch to pseudonim Horsta Eckerta, urodzonego w dzielnicy Zabrza Zaborzu w 1931 r. Pseudonim pisarz zawdzięcza zecerowi, który nie zrozumiał jego podpisu „Janusz” (w takiej pisowni) i przerobił go na Janosch. Zasłynął jako autor książeczek dla dzieci, które sam ilustrował. Osiągnął ogromny sukces, jego opowiastki o zwierzętach przetłumaczono na dziesiątki języków, nakręcono też serial i pełnometrażowy film animowany.

Prawda o Eckercie jest niewygodna. Nigdy nie ukończył nawet szkoły podstawowej. Próbował wyuczyć się zawodu ślusarza, ale nigdy w nim nie pracował. Po emigracji do Niemiec pracował dorywczo, nie kontynuując edukacji. Od młodych lat był alkoholikiem. „Od trzynastego roku życia do ukończenia 47 lat pił codziennie, nie wytrzymując bez alkoholu nawet pięciu godzin” – pisze w przedmowie Wilhelm Szewczyk. Choć zarobił na swojej twórczości sporo pieniędzy, nigdy nie zmienił swojego oszczędnego trybu życia – wszystkie jego ubrania mieściły się w jednej walizce. Przeniósł się za to na Teneryfę, z dala od ciekawskich dziennikarzy... ale przede wszystkim z dala od kobiet (do których miał uraz) i urzędu podatkowego. Autor uwielbianych przez najmłodszych historyjek, tak mówił o dzieciach właśnie: „Nie ma różnicy między dorosłymi a dziećmi. Jeśli ktoś się źle zachowuje, obojętnie czy to dziecko czy też dorosły człowiek, chce mi się rzygać”.

Można Janoscha oceniać różnie, nie da się jednak ukryć, że Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny, to jedna z najważniejszych książek o Górnym Śląsku.

Górny Śląsk, Zabrze, Zaborze, Poręba

To dokładna lokalizacja miejsca akcji Cholonka. Chociaż może należałoby ją podać w odwrotnej kolejności, bo to mikroświat, który rzadko kiedy poszerza się na sąsiadujące z tą robotniczą kolonią obszary. Janosch opisuje życie kilku rodzin mieszkających w familoku przy ul. Oślowskiego.

Głównym narratorem jest stara Świętkowa – handlarka warzywami i drobiem na pobliskim targu. To głównie ona relacjonuje wydarzenia, to jej specyficzne mądrości życiowe napędzają fabułę, która składa się z szeregu anegdot dotyczących mieszkańców Poręby. To właśnie te historyjki stanowią oś fabuły – dzięki czemu Cholonek nabiera cech powieści sowizdrzalskiej. Pozostałe wydarzenia, w tym te ważne, historyczne, jak wybuch II wojny światowej, dzieją się jakby przy okazji i dowiadujemy się o nich dopiero wtedy, gdy dotkną bezpośrednio mały światek skupiony przy ulicy Oślowskiego.

Najważniejsze postacie

W powieści poznajemy barwnie nakreśloną gromadkę postaci charakterystycznych:
  • Świętkowa – aspirująca do wyższej klasy handlarka drobiem i warzywami
  • Świętek – jej mąż, zajmujący się czyszczeniem ulic (Świętkowa mówi, że ma posadę w magistracie, bo to lepiej brzmi)
  • Michcia Cholonek (z domu Świętek) – ich córka, którą na początku zastajemy rodzącą
  • Stanik (Stanisław) Cholonek – mąż Michci, wielki miłośnik skrzypiec i handlu obwoźnego tekstyliami
  • Adolf Cholonek – syn Michci i Stanika, urodzony pod pechową datą 29 lutego
  • Hejdla Jankowska – najstarsza córka Świętkowej, żona Jankowskiego
  • Jankowski - jej mąż, pracujący na kopalni; jego zalety to umiejętność i chęć reperowania wszystkiego co popadnie, wada – brak serdecznego palca, który stracił w dzieciństwie w wypadku z karbidem
  • Tekla – najmłodsza córka Świętkowej, zaręczona z Detlevem Hübnerem
  • Pelka – miejscowy nacjonalista, obnoszący się ze swoją pogardą do Żydów i komunistów
  • Detlev Hübner – lokalny playboy (efektowna fala na blond włosach), uczynny i śliski (stary Świętek go nienawidził, Świętkowa uwielbiała), w czasie wojny donosiciel.

Zawiązanie akcji

Powieść rozpoczyna się od przedłużającego się porodu Michci. Jest wieczór 28 lutego. Wszyscy mają nadzieję, że dziecko przyjdzie na świat jeszcze przed północą. 29 lutego urodzone, po wsze czasy na amen stracone! – powiada Świętkowa.

Fabuła nie jest liniowa. Narrator często ucieka od głównego wątku posuwającego wydarzenia naprzód w anegdoty, nierzadko sięgając daleko w przeszłość. Jednak mimo tych zabiegów ciągle mamy świadomość rozwijania się linii czasowej. Świadczą o tym wydarzenia zmieniające sytuację miejscowej ludności – dojście do władzy NSDAP, noc kryształowa i pogromy Żydów, wybuch wojny. Śledzimy losy bohaterów – ich wzloty i upadki. Od nędzy robotniczej dzielnicy, przez bogacenie się kosztem eksterminowanych Żydów, po upadek w wyniku przegranej wojny.

Życie codzienne w robotniczej kolonii

Eckert z precyzją i pieczołowitością opisuje zapamiętane z dzieciństwa szczegóły życia mieszkańców ówczesnego Śląska. Oto najważniejsze z nich.

Familoki. Wszystkie rodziny mieszkały w domach budowanych przez kopalnię dla górników, zwanymi familokami. Budowano je z czerwonej cegły, na wysokość dwóch pięter, z płaskim dachem pokrytym papą, bez piwnic. Na każdym piętrze były cztery mieszkania. Raz na dwa lata mieszkańcy byli zobowiązani do malowania sieni czerwoną farbą. Malowano nią też często wnęki okienne. Świętkowa opowiada anegdotę o Jankowskim, który pewnego razu zdobył po niższej cenie dodatkowe wiadra farby. Ponieważ nie miał co z nią zrobić, wymalował na czerwono nie tylko podłogę i okna, ale również ściany i drzwi na klatce schodowej, a także swoje i Pelki mieszkanie. Kiedy inkasent przyszedł odczytać zużycie prądu, od razu powiedział, że to jest najpiękniejsze piętro na całej ulicy Oślowskego.

Rodzina i mieszkanie. W każdej rodzinie było co najmniej osiem osób, „lecz przeciętnie od czternastu do szesnastu”. Ważnym pomieszczeniem była komora – pokoik bez okien i drzwi, sąsiadujący z kuchnią, stało tam wiadro (kibel) do załatwiania „pilnych potrzeb”. Domy oczywiście nie posiadały wtedy kanalizacji, latryny znajdowały się na podwórku. Zlewy znajdowały się na korytarzu, po jednym na piętro. Mężczyźni czasem z lenistwa sikali do nich zamiast wychodzić do latryny. W komorach trzymano też warzywa zebrane w przydomowym ogródku.

Najtańsze mieszkania były na parterze, ale też było w nich wilgotno, a na ścianach pojawiała się szybko pleśń. Mieszkania na górze były droższe o pięć marek, ale też bardziej suche i posiadały dodatkową izbę. Składały się z kuchni, wielkiej izby, małej izby i komory.

Jako się rzekło, domy nie miały kanalizacji. Brudna woda ze zlewów spływała rurą po ścianie domu (często również bezpośrednio po ścianie), a następnie do ścieku na ulicy, którym dostawała się do rzeki Czerniawki. Z czasem ściany domów całkiem zaśmierdły, ponieważ do zlewów wylewało się zawartość nocników. Za to dobrą rzeczą był dzień prania, kiedy do zlewów dostawały się mydliny, które nieco czyściły ściany. W „dniu prania” wszyscy prali ubrania i kąpali się w mydlinach pozostałych po praniu. Było to wydarzenie jednoczące wszystkich mieszkańców ulicy – nikt się od niego nie wyłamywał, bo od razu zostałby wzięty za brudasa.

W izbach wisiały obrazy z Jezusem i Matką Boską.

Jedzenie. Świętkowa najczęściej gotowała kapustę z kartoflami i podrobami, które zostały jej po targu, lub zupę na czosnku ze starym chlebem i smażonymi kartoflami. Najważniejszym warzywem była kapusta, którą przygotowywano na różne sposoby: gotowano, smażono, kiszono. Kiszona kapusta była też dobra na różne dolegliwości – robiono z niej kompresy. W niedzielę w lepszych domach piekło się kołacz.

Pluskwy. Prawdziwą zmorą familoków było robactwo, a szczególnie pluskwy, zwane wanckami. Najczęściej stosowanym sposobem na pluskwy było wstawienie nóg łóżka do puszek wypełnionych benzolem lub naftą. Pluskwy wpadały do puszek i truły się naftą. Ale sprytne owady szybko się uczyły i zamiast wchodzić na łóżko po nogach, wspinały się po ścianach i z sufitu spadały na śpiących ludzi. Aby się pozbyć pluskiew, zalewano szpary w podłodze farbą. Natrętne owady zawsze jednak znalazły sposób, by się dostać do mieszkania.

Powszechna była wszawica. Wszami można się było zarazić np. w tramwaju. Stosowało się na nie nacieranie głowy naftą.

Wózki ręczne. Każda rodzina miała swój wózek, na którym przewoziła różne rzeczy, a zwłaszcza węgiel na zimę. Wózek również był wyznacznikiem statusu społecznego – im ładniejszy i bardziej zadbany, tym wyższy status właściciela.

Świniobicie. Raz na jakiś czas któraś z rodzin zabijała świnię hodowaną w chlewiku na podwórku. Świętkowa dzieli tu ludzi na dwie kategorie: takich, co zamykali się w domu i sami wszystko zjadali, oraz takich, którzy po zabiciu świni urządzali wielkie święto, dzielili się jedzeniem z całą ulicą. Odbywało się wtedy imprezowanie, ludzie przynosili krzesła, bimber, harmonię, jadło się, piło i tańczyło do rana.

Picie. Życie górnika składało się z pracy, spania i chlania. Stary Świętek co kilka tygodni miał pijackie dni. Brał w piątek wypłatę i szedł „w cug”. Znajdowano go po trzech dniach na łące lub przy drodze, ładowano na furmankę i wieziono do domu. Zalewanie się przynajmniej raz w tygodniu było tradycją. Jeśli ktoś nie miał pieniędzy na dobrą wódkę, pił byle co, choćby i denaturat.

Kościół i religijność. Były to ważne elementy życia, choć traktowane bardzo powierzchownie. Religia sprowadzała się do uczęszczania na mszę w niedzielę i powieszenia w mieszkaniu świętych obrazów. Kościół był bardziej miejscem „lansu” niż przeżywania wiary. Tam się pokazywało sąsiadom najnowsze ubrania, tam też istniała ścisła hierarchia. Im ktoś bogatszy, tym lepsze miał miejsce – najlepsze było na chórze, tuż przy balustradzie (jak w teatrze).

Chwytanie ptaków. Jedną z niewielu rozrywek było łapanie ptaków w sidła. Schwytane ptaszki trzymało się w domu jako śpiewaki lub sprzedawało. Nie każdego było stać na radio lub gramofon. Najpiękniej śpiewały szczygły, ale popularne były też makolągwy, gile i zięby. Każdy chciał mieć w niewoli słowika, ale jego schwytanie graniczyło z cudem. Podobno żył w okolicy jeden Włoch, który potrafił łapać słowiki. Wydłubywał im oczy, żeby myślały, że jest noc i śpiewały. Włoch ten zginął tragicznie, bo miejscowi nie lubili, gdy ktoś się znęca nad ptakami.

Dynamit. Górnicy na potęgę kradli materiały wybuchowe z kopalni. Dynamit przydawał się do łowienia ryb. Czasem też trzeba było wykopać dół – wtedy dynamit był idealny. Trzymało się go w bieliźniarce, schowany przed dziećmi. Wcześniej wysadzano czarnym prochem. Z użyciem materiałów wybuchowych wiązały się wypadki i wielu górników straciło w ten sposób życie lub zostało kalekami.

Świętkowa ma radę na każdą okazję

Świętkowa to archetyp Ślązaczki. Zaradna, sprytna, chytra, to ona „nosi spodnie” w domu, mając za męża ciamajdę, który nadaje się tylko do zarabiania pieniędzy. Bezwzględna w ocenie ludzi, pogardza nieudacznikami, podziwia tych, którzy „potrafią się ustawić”. Świętkowa ma ciekawe poglądy na świat i zawsze pod ręką dobrą radę. Oto kilka z nich.

Trzeba swój los wziąć samemu w garść. Trzeba posługiwać się rozumem i chytrością.

Kapustą można sobie nieraz pomóc. Nie wymaga wielu starań na polu i jest dobra do każdego jedzenia. Dobrze zakiszona kapusta – prima! I zdrowa! Sobczyk, na przykład, ten z ulicy Hałd, szewc – stu lat dożył jedząc kapustę.

Jeśli dzioucha jest piękna, to chłopy za nią głupieją. Logiczne.

Czasem sobie myślę: gdy człowiek tak się obudzi na Sądzie Ostatecznym i odzyska w całości swoje ziemskie ciało, czy złote zęby też odnajdzie czy nie? Tyle pieniędzy człowiek na nie wydał, a potem być może diabli je wezmą. Bez zastanowienia człowiek nie szpikuje sobie gęby złotem. Człowiek robi to dlatego, ponieważ złoto nie rdzewieje i jest trwałe.

 Ludzi można podzielić na dwie kategorie – eleganckich i ordynarnych.

Nie, nie, dajcie mi spokój z tym czytaniem. To człowieka ogłupia. Zapomina on całkowicie o bojaźni bożej. Potem wie jeszcze mniej niż przedtem. Zawsze to mówię: Lepiej nich moje dziouchy idą na zabawę do kawiarni Kochmanna, niż żeby miały czytać! Wszystkie te powieści są pełne głupot.

Synek ma piękną, dużą głowę, na pewno zostanie doktorem lub profesorem.

Jeśli się natrzesz cebulą, będzie cię każda pchła unikała jak diabeł święconej wody. Wierzę też w spirytus. Raz w tygodniu wcieram sobie odrobinę pod pachę. To neutralizuje zapach ciała, odświeża i pachnie zawsze czystością.

Język powieści

Wiele osób mylnie sądzi, że Cholonek jest napisany gwarą. Nic podobnego – polskie przekłady (oryginał powstał przecież po niemiecku) – są tylko stylizowane na gwarę, tak aby nie utrudnić odbioru przeciętnemu czytelnikowi. Tekst zawiera sporo słów zaczerpniętych z gwary, jednak ich nasycenie jest umiarkowane. Mają tylko uwiarygodnić język postaci.

Przykłady słów gwarowych:

  • bajtlik – sakiewka, portmonetka
  • cera – córka
  • chachor – łobuz, nicpoń
  • gryfny – ładny
  • jupa – kurtka
  • knefel – guzik
  • lacie – kapcie
  • ojcowie – rodzice
  • płonka – jabłko
  • starzyk – dziadek
Janosch operuje prostym językiem. Zdania są zwykle krótkie, mało jest konstrukcji wielokrotnie złożonych. Autor, podobnie jak swoi niewykształceni bohaterowie, posługuje się językiem uproszczonym, niewyszukanym.

Humor podszyty grozą

Z pozoru Cholonek wydaje się powieścią humorystyczną, niefrasobliwą. Pełno tu anegdotek, żartów, zwykle niewybrednych (niekiedy na poziomie szaletu), humoru czarnego jak śląska ziemia, często makabrycznego (np. opowieść o podkładaniu sztucznej nogi pod tramwaj). Jest tu sporo sprośności, życie płciowe, seks, są obłożone ciągle łamanym tabu. Z jednej strony mamy pseudoreligijną wstydliwość, z drugiej zwierzęcy instynkt. „Dupcenie” zajmuje w Cholonku sporo miejsca.


 Jednak książka ta nie jest jedynie zbiorem żartów. Rozgrywa się przecież w dramatycznych okolicznościach – obserwujemy wraz z jej bohaterami następujące zmiany. Do władzy dochodzi NSDAP i Hitler. Rozpoczynają się czystki, z kulminacją w postaci nocy kryształowej, kiedy w setkach miast niemieckich płoną synagogi i sklepy należące do Żydów. Na nieszczęściu Żydów bogacą się ludzie wcześniej żyjący na dnie. Stanik Cholonek przejmuje sklep swojego wcześniejszego pracodawcy, dostaje mieszkanie po Żydach, skupuje za bezcen ich majątek – w ten sposób dzięki krzywdzie prześladowanych awansuje w hierarchii społecznej, do klasy średniej, mieszczan. Jesteśmy też świadkami wybuchu wojny. Początkowo wszystko idzie pomyślnie – ze wschodu napływają zrabowane przez Wehrmacht bogactwa. O istnieniu obozów zagłady słychać tylko w plotkach. Potem jednak karta się odwraca, Niemcy muszą się wycofywać przed naporem Armii Czerwonej. Jej przejście jest jak kataklizm – spalone miasta, rozstrzeliwani bez sądu ludzie. Nieliczni, jak nazista Pelka, bronią się do śmierci. Grzał potem jeszcze ze wszystkich luf, dopóki nie podpalili całego bloku. Przez trzy tygodnie zwisał zwęglony z okna trzeciego piętra nad swoim karabinem maszynowym. Do władzy dochodzą komuniści.

Dalsze losy bohaterów

Janosch rozprawia się ze swoimi bohaterami bezlitośnie. Młody Cholonek, całe dzieciństwo prześladowany przez rówieśników, nie ma szczęścia – ginie pobity na śmierć przez swoich kolegów ze szkoły, którzy zawsze gardzili jego nowobogactwem. Świętkowa z trudem wiąże koniec z końcem sprzedając na targu zupę – zbiera na kaucję dla uwięzionego Hübnera. Po jego uwolnieniu – umiera. Stary Świętek ze zgryzoty całkiem się stacza. Rodzina oddaje go do zakładu dla obłąkanych, przejmując jego rentę. Hübnerowie dają się wysiedlić na Zachód, tam podają się za prześladowanych politycznie i żyją dostatnio. Cholonkowie również osiedli w zachodnich Niemczech – mają własny sklep kolonialny i wiedzie im się dobrze.

Powieść kończy sen Stanika o jeździe na furmance i o domu rodzinnym. Gdyby nasza matka żyła – odpowiada mu Michcia – mogłaby ci od razu wyłożyć, co to znaczy sen o koniach.

Wszystkie cytaty pochodzą z wydania: Wydawnictwo Śląsk 1990, przekład Leona Bielasa

Rozwiąż test z wiedzy o Cholonku!

Przeczytaj też: Horst Bienek Pierwsza polka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze wpisy (ostatnie 30 dni)